jolantastrazyc.pl
  • Strona główna
  • Kontakt
  • Podróże
  • Fotografia
  • Wspomnienia
  • Warto przeczytać
  • Wydarzenia
Category:

Genealogia

GenealogiaOpowiadanie

Tajemnica

by Jolanta Strażyc 2025-08-20

Rok 2008

Sierpniowy wieczór był ciepły i spokojny. Słońce właśnie chyliło się ku zachodowi, rozlewając złote światło po ścianach mojego pokoju. Gdzieś w oddali dzieciaki grały jeszcze w piłkę, słychać było ich śmiech i pokrzykiwania, ale tu, w moim mieszkaniu, panował spokój.

Siedziałam przy biurku, zanurzona w dokumentach genealogicznych, zaczytana w metrykach, aktach chrztu i pożółkłych notatkach. O tej porze dnia często siadałam do swojej „papierologii”, jak mawiała Majka – moja przyjaciółka od lat.

Drzwi otworzyły się bez pukania. To oczywiście Majka – jak zawsze wpadła bez zapowiedzi, w biegu, z jakimś świeżym zamieszaniem w oczach.

– Cześć! – zawołała radośnie. – Ależ dzień miałam! W sklepie kolejka jak za PRL-u, a potem… wyobraź sobie, pani Ania z trzeciego piętra zgubiła kota! Cała klatka go szukała. A okazało się, że zasnął w bębnie pralki! Prawie go wyprała, biedaka…

Zaśmiałam się, kręcąc głową.

– Tylko u was takie historie. Siadaj, zobacz, znowu grzebię w dokumentach, które dostałam od taty.

Majka usiadła na brzegu łóżka, popijając przyniesioną ze sobą butelkę lemoniady.

– Pamiętasz, w tym segregatorze są papiery dotyczące mojego dziadka Michała – powiedziałam, wskazując otwarty skoroszyt. – Jest wszystko, co dotyczy jego i jego przodków, ale… o jego matce nie ma prawie nic. Tylko imię i wiek w metryce urodzenia. A o ojcu – też niewiele. Zastanawiające, prawda?

Majka pochyliła się nad dokumentami.

– Hm… jakaś tajemnica, czy co? Musimy zrobić dochodzenie!

– Jeśli dochodzenie, to mamy tylko jeden dokument, w którym wymieniono rodziców Michała – powiedziałam, sięgając po kopię metryki chrztu z 1891 roku.

– Michał Strażyc, urodzony 29 maja 1891 w Krasnymstawie, syn Mieczysława lat 29, urzędnika Akcyzy i Leokadii Lisowskiej lat 18. Chrzestni: Michał Dworakowski lat 40, urzędnik Akcyzy i Antonina Lisowska – żona księdza.

– Żona księdza? – powtórzyła Majka ze zmarszczonym czołem. – To chyba jakiś wschodni obrządek. Prawosławny pewnie. Ale czekaj… Przecież w życiorysie z 1966 roku Michał napisał, że jego ojciec był stolarzem, a nie urzędnikiem.

– To były czasy PRL-u… – westchnęłam. – Raczej nie przyznawano się do tego, że ojciec był carskim urzędnikiem. W tamtych czasach tylko klasa robotnicza była mile widziana. Szlachta i klasa średnia – to byli „wrogowie ludu”.

– Czyli coś musiał ukrywać – przyznała Majka. – Może dla własnego bezpieczeństwa. Jeśli pracował jako nauczyciel, a później dyrektor szkoły, to przeszłość rodzinna mogła mu zaszkodzić.

Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, tylko cykady za oknem grały swoją jednostajną wieczorną pieśń.

– Krasnystaw leży na Lubelszczyźnie – powiedziałam cicho. – Ciekawe, czy w lubelskim archiwum są jakieś dokumenty Akcyzy. Może teczki osobowe pracowników?

Majka już sięgała po telefon.

– To sprawdzimy teraz. W końcu od czego jest Internet!

Nazajutrz rano, gdy tylko archiwum otworzyło swoje linie telefoniczne, zadzwoniłyśmy. Rozmowa była rzeczowa, choć niezbyt owocna – potwierdzono jedynie, że dokumenty Akcyzy się zachowały. Między innymi – teczki osobowe.

Ale przez telefon nic więcej się nie dowiedziałyśmy.

Spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo.

– Trzeba jechać do Lublina – powiedziała Majka. – Pakujemy się?

– Najpierw zaparzę kawę – odparłam z uśmiechem. – I zrobimy plan działania. Tajemnice same się nie odkryją.

Minął tydzień od tamtego sierpniowego wieczoru

Dokumenty leżały uporządkowane w teczce, notes z pytaniami gotowy, telefon do Archiwum w Lublinie zapisany w komórce. Majka przygotowała zapas kanapek i termos z herbatą, a ja… no cóż, odpaliłam mojego niezawodnego Renault 19 cupé  – granatowego jak wieczorne niebo i niemal równie romantycznego w prowadzeniu.

– Gotowa na przygodę? – zapytałam, wrzucając bieg z lekkim oporem, jakby samochód nie był do końca pewien, czy na pewno chce jechać.

– Jeśli dojedziemy do Sandomierza bez lawety, to uznam to za sukces – mruknęła Majka, poprawiając pas i przytrzymując termos między kolanami.

Kraków żegnał nas upałem, a klimatyzacja w moim Renault działała jak zawsze – czyli w trybie „otwórz okno”. Ale co tam! Miałyśmy przed sobą ponad 280 kilometrów drogi i całą masę historii do odkrycia.

Trasa przez Sandomierz była celowa – po pierwsze: piękne miasto, po drugie: pierogi u pani Zosi w Rynku, które Majka wspominała od zeszłego lata.

Oczywiście po drodze musiało się coś wydarzyć. W okolicach Połańca Renault postanowił zagrać z nami w grę „Zgadnij, co piszczy”. Majka, jak zwykle opanowana, zagrała rolę mechanika-psychologa:

– To pewnie pasek klinowy, on czasem lubi sobie pomarudzić. Albo duch dziadka Michała daje znaki.

Ale po kilku minutach pisk zniknął, jakby samochód sam doszedł do wniosku, że przesadza. Albo po prostu Sandomierz działał na niego kojąco.

W mieście zatrzymałyśmy się na krótki spacer – wąskie uliczki, czerwone dachy, widok na Wisłę… Dwie godziny później, ruszyłyśmy dalej – przez Kraśnik, który przywitał nas korkiem i zapachem rozgrzanego asfaltu.

– A może by tak zostawić to auto na parkingu i przejść się pieszo do Lublina? – zaproponowała Majka, gdy przez dziesięć minut nie ruszyłyśmy się nawet o metr.

– A potem wrócić po nie autobusem? Wolę korek – odparłam, stukając palcami w kierownicę w rytm muzyki z radia, które szumiało jak radio Wolna Europa.

W końcu dotarłyśmy do Lublina. Było późne popołudnie, słońce przesiadło się na zachodni horyzont, a moje Renault wydało z siebie ostatnie westchnienie, gdy wyłączyłam silnik pod blokiem mojej córki.

Na powitanie wybiegł Michałek – a raczej poturlał się jak to dwuletni brzdąc – z szerokim uśmiechem i łapkami wyciągniętymi do góry. Moja córka stała w drzwiach z nieco zaskoczonym wyrazem twarzy.

– Mamo? Myślałam, że przyjedziesz pociągiem… albo czymś nowszym.

– Renault to klasyk. Poza tym, nie zawiódł. Jeszcze.

Majka cmoknęła Michałka w czółko, po czym wypaliła:

– No, to teraz możemy zabrać się za szpiegowanie przeszłości. Czas ruszyć na trop carskiego urzędnika!

Wieczorem, przy kuchennym stole, planowałyśmy naszą wyprawę do Archiwum. Szykowałyśmy się na kolejne rozdziały rodzinnej tajemnicy.

Archiwum i tajemnice z teczki

Dzień był upalny, Lublin tętnił wakacyjnym rytmem… Wnętrze archiwum pachniało kurzem, starym papierem i czymś jeszcze – może ciszą, może przeszłością. Po wypełnieniu wniosków, sprawdzaniu danych i rozmowie z pomocną panią w okularach na sznurku, nadszedł ten moment: przyniesiono nam teczkę osobową Mieczysława Strażyca.

Wyglądała niepozornie. Gruba, lekko pożółkła, pachnąca historią. Otworzyłam ją powoli, niemal uroczyście.

I wtedy zaczęła się podróż wstecz.

Było tam ponad 40 dokumentów. Przeniosły nas do XIX wieku: pisma urzędowe, raporty służbowe, odręczne listy, świadectwa pracy… Wśród nich – prawdziwe skarby:

– Metryka urodzenia Mieczysława z 1861 roku, z miejscowości Wola Ostrowicka. Syn Ignacego Strażyca – dziedzica, właściciela wsi Równo, Wola Ostrowiecka i Piskorów, oraz Adeli Wunderlich.

– No proszę… – mruknęła Majka.

– Wunderlich… – przeczytałam z niedowierzaniem. – Jakie nazwisko! Jak u bohaterki z niemieckiej powieści.

Majka zachichotała, ale od razu spoważniałyśmy, bo kolejnym dokumentem był akt ślubu Mieczysława z Leokadią Lisowską.

W akcie zapisano jasno: ojcem Leokadii był Paweł Lisowski – ksiądz prawosławny, a jego żona, Antonina z Zańskich, była obecna przy ślubie. I wtedy złożyło się wszystko – chrzestna Michała, Antonina Lisowska, to właśnie ta sama Antonina – żona księdza.

– To dlatego Michał milczał o tym wszystkim w swoim życiorysie – powiedziała Majka. – Ojciec carski urzędnik, jeden dziadek – ksiądz prawosławny, babka – żona duchownego, a drugi dziadek – właściciel ziemski. W latach 60. takie pochodzenie to była prawdziwa kompromitacja.

Skinęłam głową. W PRL, w środku głębokiej komuny, trzeba było wpisać „stolarz” i przemilczeć wszystko inne. Szlachta, urzędnicy carscy, duchowieństwo? To mogło oznaczać jedno – utrudnienia w karierze, brak zaufania, a może i kłopoty.

– Michał to wszystko ukrył, by przeżyć – powiedziałam z namysłem. – Żeby móc pracować, wychowywać dzieci, prowadzić szkołę. A teraz… teraz my odkrywamy to, czego sam nie mógł powiedzieć.

Wyszłyśmy z archiwum oszołomione. Świat na zewnątrz wydawał się jakby mniej realny – samochody, gwar, trolejbusy, a w głowie – Ignacy Strażyc, Adela, Paweł Lisowski, Antonina…

Wieczorem siedziałyśmy na balkonie, popijając herbatę. Po mieszkaniu biegał mały Michałek, a moja córka opowiadała, jak uczy się nowych rzeczy i krzyczy „daj!” na wszystko. Życie płynęło dalej, ale my miałyśmy wrażenie, że właśnie zamknęłyśmy jeden rozdział – a może otworzyły następny.

– To co teraz? – spytała Majka.

– Teraz… szukamy dalej. Przecież każdy dziedzic i ksiądz ma jakąś historię, a każda panna też zostawiła jakiś ślad.

Wróciłyśmy z Lublina z teczką zeskanowanych dokumentów i głowami pełnymi historii, ale jedna postać nie dawała nam spokoju.

Leokadia – imię na marginesie

W metryce chrztu Michała miała zaledwie 18 lat. Młodziutka, niemal dziewczyna, kiedy urodziła syna. W akcie ślubu – jasno zapisano: córka Pawła Lisowskiego, księdza prawosławnego, i Antoniny z Zańskich.

To jedno zdanie uruchomiło we mnie lawinę pytań.

Kim była Leokadia? Czy miała rodzeństwo? Czy była wychowywana w duchu cerkwi, czy może przeciwnie – szukała dla siebie miejsca poza cieniem ojca–duchownego? Jak to się stało, że wyszła za mąż za Mieczysława, urzędnika Akcyzy, człowieka starszego o jedenaście lat, o zupełnie innym statusie społecznym?

Zaczęłam wertować dokumenty raz jeszcze, tym razem nie pod kątem Mieczysława, ale jej. Przeszukiwałam bazę metryk, szukałam śladów w spisach ludności, ale imię Leokadia pojawiało się rzadko, a nazwisko Lisowski – zbyt często. Bez imienia ojca – niewiele bym zdziałała.

Na razie wiedziałam tyle:

– Leokadia urodziła się około 1873 roku, najprawdopodobniej na terenach Lubelszczyzny lub Podlasia.

– Jej ojciec – Paweł Lisowski, ksiądz prawosławny – to już sporo. Tytuł „ksiądz” przy nazwisku to nie kapryśny dodatek. W tamtych czasach duchowni prawosławni nie mogli się przemieszczać bez zgody władz cerkiewnych. To oznaczało, że najpewniej służył w jednej z parafii wschodniego obrządku – może w Krasnymstawie, może w Szczebrzeszynie, może gdzieś na uboczu – w jakiejś drewnianej cerkwi na granicy etnicznych i religijnych światów.

Zaczęłam dopisywać możliwe wątki, jakby była bohaterką powieści.

Może Leokadia była najstarszą córką, tą odpowiedzialną, uległą, która nie miała wyboru – a może przeciwnie, była zbyt niezależna, zbyt „łacińska” jak na cerkiewne realia?

Może zakochała się w Mieczysławie wbrew woli rodziców, a może był to związek z rozsądku – młoda dziewczyna i starszy, ustabilizowany urzędnik? Może była wykształcona, znała rosyjski i polski, pisała ładnie pismem kancelaryjnym, a może przeciwnie – była cicha, schowana, pokorna?

– Przecież była żoną, matką, córką duchownego – powiedziałam któregoś wieczora do Majki. – A w dokumentach istnieje tylko w jednym zdaniu. Jakby jej nie było.

Majka podniosła wzrok znad kubka z herbatą.

– Bo kobiety wtedy istniały tylko jako „czyjaś” – córka, żona, matka. Nikt nie pytał o ich historię.

– To my zapytamy – odparłam cicho.

I wtedy coś mnie tknęło. Antonina z Zańskich, żona księdza, czyli babka Michała. Jeśli Zańscy to również rodzina stanu duchownego, a wszystko na to wskazuje – może tędy prowadzi kolejna nić?

Zapisałam sobie w notesie:

„Poszukać: Zańscy – parafie greckokatolickie i prawosławne – Krasnystaw, Chełm i okolice.”

Nie wiedziałam jeszcze, gdzie mnie to zaprowadzi, ale wiedziałam jedno: Leokadia zasługiwała na więcej niż tylko przypis w metryce. A jeśli ślady są zatarte – to nie znaczy, że jej nie było.

Gruba księga i dwie linie krwi

Nie spodziewałam się, że coś takiego znajdę w Archiwum. Stała na półce, oprawiona w ładną okładkę, gruba, ciężka, z literami jeszcze nie wytartymi od czasu. Chełmski Konsystorz Greckokatolicki – książka, którą można było kupić. Więc kupiłam. Dopiero kilka dni po powrocie z Lublina wzięłam ją do rąk. Nie przypuszczałam wtedy, że ta książka odmieni moje spojrzenie na historię rodziny.

W środku – surowy język administracyjny, rejestry, sprawozdania… Pomiędzy nimi – nazwiska, które znałam tylko z metryk. Ale teraz… nabierały głosu.

Paweł Lisowski – ksiądz prawosławny, którego znałam z metryki ślubu Leokadii i Mieczysława – okazał się synem księdza dziekana Józefa Lisowskiego, postaci wpływowej, dobrze znanej w strukturach cerkwi w połowie XIX wieku.

I nie tylko on…

Na kolejnych stronach – jakby historia specjalnie zostawiła mi wskazówkę – znalazłam Dymitra Zańskiego, także księdza dziekana, który okazał się ojcem Antoniny Zańskiej, żony Pawła i matki Leokadii. A więc Michał, mój dziadek, był potomkiem szlachty – od strony ojca urzędnika carskiego oraz duchowieństwa unickiego i prawosławnego od strony matki.

I właśnie Dymitr Zański, jak podawała książka, zginął za wiarę przy kasacie unii.

Zamarłam, czytając te słowa. Nie jako genealog, nie jako badacz, ale jako wnuczka kogoś, kto przez całe życie milczał o swoich korzeniach.

Kasata unii – to nie był tylko akt administracyjny. To był dramatyczny rozdział polskiej historii. Cerkiew unicka, przez wieki wiążąca duchowość wschodnią z katolicką, została brutalnie rozwiązana przez władze carskie. Duchownych unickich zmuszano do przejścia na prawosławie. Wielu odmówiło. Niektórzy zostali zesłani, inni – jak Dymitr – zapłacili życiem.

To nie była tylko historia – to była moja historia.

– Majka – powiedziałam później, pokazując jej stronę z odręczną notatką o śmierci Dymitra. – Mój praprapradziadek zginął za to, że nie chciał wyrzec się swojej religii. A jego córka była żoną prawosławnego księdza. A ich córka… Leokadia… wyszła za carskiego urzędnika. A ich syn – Michał – musiał to wszystko przemilczeć.

Majka wzięła książkę w ręce jak relikwię.

– To jest historia ziem wschodnich. Unici, prawosławni, katolicy, carscy urzędnicy, PRL… I ty – pośrodku tego wszystkiego.

Zrobiło się cicho. Z zewnątrz dochodził śmiech dzieci bawiących się na podwórku, gdzieś zadzwonił tramwaj. Ale ja byłam tam – w połowie XIX wieku, w wiejskiej cerkwi, gdzie ksiądz Dymitr stawał przed wyborem. W więzieniu, gdzie może konał. W duszy Leokadii, która być może całe życie próbowała pogodzić dziedzictwa dwóch światów.

I wtedy zrozumiałam – to nie była tylko historia rodzinna. To była opowieść o przetrwaniu. O milczeniu, które mówi więcej niż tysiąc słów. O tym, jak łatwo można zostać imieniem w metryce, a jak trudno odzyskać głos po pokoleniach.

Wybory sumienia. Dymitr Zański i Paweł Lisowski

W tamtych czasach, na wschodnich terenach Królestwa Polskiego, wiara nie była sprawą prywatną. Była aktem przynależności. Do Kościoła, do wspólnoty, do historii. I kiedy w 1875 roku car Aleksander II rozkazał zlikwidować cerkiew unicką, wszystko zaczęło się rozpadać – jak stare, wyschnięte drewno cerkiewnych ikonostasów.

W parafii Biszcza i w parafii Rostoka służyli wtedy dwaj duchowni, związani rodziną, ale oddzieleni decyzją, której nie dało się cofnąć.

Dymitr Zański – doświadczony ksiądz unicki, dziekan, wdowiec, ojciec dorosłych dzieci – stanął w obronie religii greckokatolickiej, której służył przez całe życie. Nie przeszedł na prawosławie. Wiedział, co go czeka. Nie miał złudzeń. Miał już swoje lata, swoją historię i swoje sumienie. Nie miał nic do stracenia – oprócz wiary.

W swoim ostatnim nabożeństwie wypowiedział słowa, które przetrwały w sercach parafian:

Zabrać możecie dach nad głową, zabrać możecie sutannę i księgi, ale wiary z duszy nie wyrwiecie.

Nie wszyscy jednak mogli sobie pozwolić na ten gest.

Jego zięć – Paweł Lisowski, mąż Antoniny z Zańskich, też był początkowo księdzem greckokatolickim. Ale życie nie dało mu wyboru łatwego ani czystego.

Miał żonę i trzy małe córki. Gdyby odmówił podporządkowania się dekretowi i nie przyjął prawosławia, czekało go więzienie lub zesłanie – a jego rodzina zostałaby bez środków do życia, bez dachu nad głową, być może na ulicy. Areszt dla niego mógł oznaczać śmierć dla nich.

Więc Paweł przeszedł na prawosławie.

Czy z przekonania, czy ze strachu? Tego nie wiemy. Ale na pewno z poczucia odpowiedzialności.

Antonina, jego żona – córka męczennika – musiała ten wybór przyjąć w milczeniu. Może rozumiała. Może się buntowała. Może właśnie z tego milczenia narodziło się całe późniejsze milczenie ich córki, Leokadii, a potem wnuka Michała.

To był dramat bez patosu. Cichy dramat codziennego przetrwania.

Dymitr poszedł drogą heroizmu – za wiarę, wierność, godność. Paweł poszedł drogą życia – za chlebem, bezpieczeństwem, rodziną. Obaj przegrali na swój sposób, obaj ocalili coś innego.

I w tym podzielonym świecie urodziła się Leokadia – córka prawosławnego księdza, wnuczka unickiego męczennika.

W jej oczach mogło być coś z obu tych historii. A jej syn – Michał, w głębokim PRL-u – zrobił to, co robili wszyscy: przemilczał. Zamienił historię rodziny na życiorys funkcjonalny. Z ojca szlachcica zrobił „stolarza”. Z cerkiewnych śladów – puste rubryki.

Nie ze wstydu. Z konieczności.

Ale teraz, po latach, wszystko wraca – przez nazwiska w księdze, przez litery odręcznie pisane, przez mój upór.

2025-08-20 9 komentarzy
9 FacebookTwitterPinterestThreadsBlueskyEmail
GenealogiaHistoria

Ja żołnierz Wojska Polskiego, część 3

by Jolanta Strażyc 2024-12-20

1 września 1939 roku III Rzesza w porozumieniu ze ZSRR dokonała zbrojnej agresji na Polskę na całej długości granicy międzypaństwowej. W obliczu przewagi liczebnej wroga, jego absolutnej dominacji w powietrzu oraz wyższości technologii niemieckiej nad polską, nie było możliwe stawienie skutecznego oporu…

Bohaterowie postów „Ja żołnierz Wojska Polskiego” TU i TU: Michał, Kamil Tadeusz i Marian Strażycowie już od pierwszych dni II wojny światowej brali czynny udział w walce obronnej 1939 roku.

Michał w dniach od 1 września do 1 października 1939 roku przebywał na froncie. Jako oficer rezerwy 36 pp brał udział w obronie Warszawy. Był dowódcą kompanii strzeleckiej 2 Pułku Piechoty Obrony Pragi – nazywanego 336 Pułkiem Piechoty rezerwowej. 17/18 września brał udział w ciężkich walkach z piechotą niemiecką. 19/20 września pozycje 336 pp rez. były ostrzeliwane ogniem artyleryjskim [1]. Tylko cudem uratował się przed śmiercią.

Na początku października Michał przeszedł do konspiracji. Do końca 1941 roku działał w ruchu oporu na terenie Lubelszczyzny. Poszukiwany przez Niemców, przeniósł się z żoną i synami na Kielecczyznę – do majątku ziemskiego w Kotlicach, należącego do Stanisława Kruszewskiego. Stanisław był szwagrem Michała. W czasie II wojny światowej dał schronienie znacznej części swojej rodziny.

Ziemia Kielecka była obszarem dobrze rozwiniętego ruchu oporu. W lasach działały różne grupy partyzanckie. Michał obdarzony nadzwyczajnym genem konspiratora, nawet kapitulując miał „schowaną za plecami zapasową broń”. Tutaj też działał w ruchu oporu, uczył młodzież na tajnych kompletach. Żył bez wytchnienia i zrobił wszystko, aby podobne wartości wyniosły z domu jego dzieci.

Czas wojny przyśpieszał dojrzewanie, kształtował odpowiedzialność za kraj i postawę życiową. Irena i Stanisław – dzieci Michała – otrzymały trudne zadania i prawdziwe próby życiowe, już w ścisłej konspiracji. 

Stanisław Strażyc ps. „Krzywda”[2] – syn Michała i Ireny z Kruszewskich, swoją działalność w ruchu oporu rozpoczął w listopadzie 1943 roku. Jako 15 letni chłopiec, pełnił funkcję kuriera – łącznika. W czerwcu 1944 roku wraz z oddziałem ,,Krzemienia”[2] brał udział w nieudanej akcji na torach. Na początku lipca 1944 roku pełnił funkcję amunicyjnego KM Piatów. W sierpniu 1944 roku, w ramach walk II Dywizji Piechoty AK brał udział w walkach z oddziałami niemieckimi pod Cecorą, Cisną i Mniszkiem. Po wojnie uzyskał uprawnienia kombatanta.

Córka Michała i Ireny z Kruszewskich – Irena Strażycówna ps. „Lutnia”, w czasie II wojny światowej działała w ruchu oporu: Pogotowie Wojenne Harcerek, ZWZ, AK, i „Szare Szeregi”. Początkowo w Okręgu Lubelskim. W 1942 roku została skierowana do Okręgu Kielecko – Radomskiego. Pełniąc funkcję sanitariuszki w Powstaniu Warszawskim została ranna. Od stycznia 1945 roku przebywała w jędrzejowskim obwodzie AK. Po wojnie otrzymała uprawnienia kombatanta.

Michał, po zakończeniu II wojny światowej był organizatorem szkolnictwa na Dolnym Śląsku, dyrektorem Szkoły Wodno – Melioracyjnej w Sołtysowicach oraz Powiatowym a następnie Wojewódzkim Kuratorem Oświaty WRN we Wrocławiu, dziennikarzem i korespondentem wrocławskiego Radia. W 1957 roku przeszedł na emeryturę. Zmarł 18 listopada 1968 roku w wieku 77 lat.

Kamil Tadeusz do  1939  roku  pracował  w Wojskowym Instytucie  Geograficznym (WIG) przy Sztabie Generalnym jako kierownik Składnicy Map Geograficznych. Na początku września 1939 roku rozpoczęto ewakuację Instytutu, pracowników i ich rodzin do Lwowa TU

Od października 1939 roku do kwietnia 1940 roku internowany w Obozie Ciz-fürdő, a od maja 1940 do listopada 1944 roku w Obozie Eger na Węgrzech. Były to obozy internowania żołnierzy polskich – miejsca przymusowego pobytu żołnierzy Wojska Polskiego, którzy po kampanii wrześniowej 1939 znaleźli się na terytorium państw neutralnych.

Po opuszczeniu obozu w grudniu 1944 roku, wyjechał do Mezőkövesd.  Na początku 1945 roku wybrał się w krótką podróż do Tury. W kwietniu 1945 roku wrócił do Polski:

(…) Jako topograf może być cywilnie wykorzystany. Wniosek: w WP pracować nie może – cywilnie pod obserwacją. Kraków, dnia 5.V.1945 Przewodniczący Komisji Skibniewski porucznik.

Do czasu przejścia na emeryturę, Kamil Tadeusz pracował w Głównym Urzędzie Pomiaru Kraju w Warszawie. Od 1948 roku był kierownikiem kursów kreślarskich. W 1949 roku, na zlecenie Komisji Programowej przy Ministerstwie Oświaty opracował program nauczania dla szkół mierniczych. Od roku szkolnego 1957/58 (już na emeryturze), wykładał w Technikum  Geodezyjnym  w  Warszawie.

Zmarł bezpotomnie 12 września 1967 roku, w wieku 75 lat.  Pochowany  na  cmentarzu  Powązkowskim w Warszawie.

W  1968  roku,  żona Kamila Tadeusza  przekazała potomkom Michała Strażyca pamiątki po Tadeuszu Kamilu, między innymi pieczęć  rodową z herbem Krzywda – należącą wcześniej do Franciszka Konstantego Strażyca i klamrę od pasa  wojskowego z czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego należącą do Antoniego Strażyca.

Marian 24 lipca 1939 roku dostał skierowanie na stanowisko dowódcy 12 Pułku Piechoty Ziemi Wadowickiej 6 Dywizji Piechoty w Krakowie[5]. W tym czasie pełnił funkcję kierownika Katedry Broni Pancernych Wyższej Szkoły Wojennej i do pułku wstawił się 20 sierpnia.

Od 1 września 1939 roku przebywał na froncie. W dniu 18 września 1939 roku, 12 Pułk Piechoty wraz z ugrupowaniem 6 Dywizji Piechoty znalazł się w okrążeniu w lesie Susiec. Po ciężkich walkach w okolicach Narola, Niemcy zaproponowali 6 Dywizji Piechoty kapitulację i polskie dowództwo przyjęło ją. 20 września 1939 ppłk Marian Strażyc dostał się do niewoli niemieckiej. Przez ponad trzy lata przetrzymywany był w Oflagu VII A Murnau. Pod koniec 1943 roku zachorował. Zmarł bezpotomnie 30 grudnia 1943 roku w lazarecie[7] we Freysing w  Niemczech, w wieku 50 lat. Pochowano go na przyszpitalnym cmentarzu. Po likwidacji cmentarza w 1985 roku szczątki pochowanych tam oficerów zostały przeniesione na cmentarz wojenny w Neumarkt in der Oberpfalz. W centralnej części cmentarza znajduje się pomnik z tablicą upamiętniającą polskich oficerów, którzy zmarli w tamtejszym lazarecie. Na tablicy widnieje również nazwisko Mariana: ppłk Marian Strażyc ur. 21.01.1894 zm. 30.2.1943

Marian został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari KS nr 12778, przyznany przez organy władzy państwowej na uchodźstwie[7].

***

Oddawałem społeczeństwu wszystko z siebie nie żądając nic w zamian. Pracowałem nie dla pochwał, lecz z wewnętrznej potrzeby pracy społecznej, i świadomości, że w okresie bezczynności i bierności społeczeństwa,  praca  jest obowiązkiem…

A  kiedy ludzie… powiedzą: „umarł człowiek” – ja mówię, że to nie prawda. Nikt nie umarł, tylko przeszedł na drugą stronę horyzontu, jako Duch wolny. A ten duch pozostawił swoje promienie, których ręce są wyciągnięte ku słońcu. Pozostawił znicz rozpalony w ich duszach, jako światło śród nocy. Ten człowiek idący, lub Duch  samowiedny  w  tym człowieku  ogłasza:  Jestem, i…

(Michał Strażyc)

_____________________________________________________________

[1] 336 Pułk Piechoty Rezerwowej zaprzestał walki 27 września i na rozkaz dowódcy Armii „Warszawa” skapitulował 28 września 1939 roku.

[2] Pseudonim „Krzywda” był również pseudonimem Michała w czasach Legionów. Po I wojnie światowej, pseudonimy  używane w Legionach Polski i Polskiej Organizacji Wojskowej,  na  mocy  ustawy  sejmowej  z  1920  roku  stały  się  częścią  nazwiska. Krzywda jest  również herbem  Strażyców.

[3] „Krzemień” – pseudonim porucznika Stanisława Rogowskiego

[4 Na początku lipca 1944 roku oddział ,,Krzemienia” został wcielony do II Batalionu Pułku Ziemi Jędrzejowskiej pod dowództwem ,,Halnego” (Józef Kurek). W sierpniu 1944 roku batalion został wcielony do II Dywizji Piechoty AK pod dowództwem ,,Lina” (ppłk Antoni Żółkiewski). II Dywizja „Lina” została rozformowana 29 lutego 1945 roku.

[5] W czasie kampanii wrześniowej 1939 roku, 12 Pułk Piechoty walczył w składzie macierzystej 6 Dywizji Piechoty (Armia „Kraków”). Była to wielka jednostka piechoty Wojska Polskiego II RP.

[6] Lazaret –  m.in. szpital w obozie jenieckim.

[7] Zapis prowadzony przez Kapitułę Orderu z siedzibą w Londynie.

Bibliografia

Wspomnienia Stanisława Strażyca i jego siostry Ireny.

Dokumenty i zdjęcia z archiwum domowego Stanisława Strażyca.

Michał Strażyc Życiorys udokumentowany.

Korespondencja Michała Strażyca.

Centralne Archiwum Wojskowe (CAW) Teczki osobowe: Michał Strażyc, Kamil Tadeusz Strażyc, Marian Strażyc.

2024-12-20 7 komentarzy
5 FacebookTwitterPinterestThreadsBlueskyEmail
GenealogiaHistoria

Ja żołnierz Wojska Polskiego, część 1

by Jolanta Strażyc 2024-11-20

Ja żołnierz Wojska Polskiego przysięgam służyć wiernie Rzeczypospolitej Polskiej, bronić jej niepodległości i granic. Stać na straży Konstytucji, strzec honoru żołnierza polskiego, sztandaru wojskowego bronić. Za sprawę mojej Ojczyzny, w potrzebie krwi własnej ani życia nie szczędzić. Tak mi dopomóż Bóg. „Rotą”, przysięgą wojskową, ustanowioną w 1992 roku, rozpoczęłam kolejny post, w którym wspominać będę czterech wnuków Ignacego Strażyca – właściciela do 1906 roku, majątku ziemskiego znajdującego się we wsi Równo, Piskorowo i Wola Ostrowiecka.

Michał, Mikołaj, Kamil Tadeusz, Marian

Urodzili się w latach 1891 – 1898, w czasach zaboru rosyjskiego. Naukę z zakresu szkoły powszechnej pobierali w domu. Do szkoły średniej uczęszczali w Chełmie i Radomiu. Lubili miasto. Tam mieli swoje miejsca i zakamarki, rodziców i fajnych kolegów. Było jednak miejsce, za którym zawsze tęsknili – dom rodzinny ich ojców, babci Adeli i dziadka Ignacego, położony urokliwie w zachodniej części Polesia Wołyńskiego, gdzie, spędzali święta i wakacje. Tam wśród rodzinnych opowieści i pamiątek, kształtowały się ich młode serca. Dziadek Ignacy Strażyc dobrze wiedział jakie zasady panują w zrusyfikowanych szkołach. Sam do takiej szkoły uczęszczał i zrobił wszystko, aby przekazać im zupełnie inne wartości.

Byli ze sobą bardzo zżyci. Najstarszy był Michał[1] – dusza towarzystwa, potrafił znaleźć się w każdej sytuacji. Kamil Tadeusz[2] był o rok młodszy. Ich przyjaźń przetrwała wszystko. Uczyli się bardzo dobrze, ale to Kamil był prymusem. Marian[2] – trzeci pod względem wieku – poważny i rezolutny. Najmłodszy Mikołaj[1] – podobnie jak dziadek Ignacy, pięknie grał na skrzypcach.

W 1905 roku Michał i Kamil Tadeusz, już jako gimnazjaliści, brali udział w strajku szkolnym TU. Po zakończeniu strajku, w dalszym ciągu uczestniczyli w akcjach konspiracyjnych organizacji szkolnej (kolportaż, rozlepianie ulotek itp.). Powodowało to nadzór policyjny nad rodziną, rewizje, poszukiwanie proklamacji, prasy, ulotek i innych zabronionych materiałów.

W 1906 roku spędzili ostatnie wakacje w Równie. Jak co roku, dziadek Ignacy zorganizował wiele atrakcji, ale nie czuł się najlepiej. Zmarł jesienią, pozostawiając rodzinę i przyjaciół w ogromnym smutku. Był bardzo dobrym człowiekiem, wrażliwy, czuły na ludzką krzywdę. Zawsze można było na nim polegać. Kochała go rodzina, służba, włościanie. W 1907 roku synowie Ignacego Strażyca sprzedali odziedziczony po ojcu majątek. Ich drogi zaczęły się rozchodzić.

Michał po ukończeniu gimnazjum w 1910 roku, został wcielony, jako jednoroczny, do wojska rosyjskiego, 67 pułku piechoty w Kowlu. Rok później został zesłany do Wschodniej Syberii. Tam jako wykształcony, bo po gimnazjum i po przeszkoleniu wojskowym, został zatrudniony  w  firmie  „Rudzki”  przy  budowie  kolei  nadamurskiej. Pracował  jako  rachmistrz,  a  potem  jako szef biura Wschodniego Odcinka  Budowy  Kolei. W latach 1913 – 1914 włączył się do ruchu wolnościowego Mandżurów. Mimo tak wielu obowiązków znalazł czas na naukę. W latach 1911 – 1914  studiował w Chaborowsku na Prywatnych Wyższych Kursach Technologii Chemicznej. 1 sierpnia 1914 roku wstąpił do konnego oddziału wywiadowczego 22 pułku strzelców wschodnio – syberyjskich, skąd został skierowany na egzamin do sztabu wojskowego w twierdzy we Władywostoku. Po egzaminie uzyskał patent oficerski w stopniu chorążego piechoty.

Kamil Tadeusz w 1910 roku, po ukończeniu gimnazjum w Radomiu, rozpoczął studia w Szkole Handlowej w Kiszyniowie. Jesienią  1911  roku, został wcielony, jako jednoroczny, do wojska rosyjskiego, 67 pułku piechoty w Kowlu.  W 1912  roku  awansował  na  chorążego. Po zwolnieniu  z  wojska, przez kilka miesięcy pracował  w  Banku  w  Radomiu.

Marian szkołę średnią handlową ukończył w Radomiu w 1912 roku, a następnie rozpoczął studia  w szkole  kupieckiej  w  Kiszyniowie.

Czternastoletni Mikołaj uczył się w gimnazjum w Chełmie…

Pierwsza wojna światowa zastała ich w różnych miejscach

Michał 29 października 1914 roku, jako młodszy oficer i dowódca kompani w 36 pułku strzelców wschodnio – syberyjskich wyjechał na front niemiecki.

Kamil Tadeusz 1 lipca 1914  roku  został powołany  do  wojska  rosyjskiego,  przez  mobilizację,  do  23 pp.  w  6  brygadzie  artylerii, na  stanowisko  młodszego  oficera.

Marian w  1914  roku  wstąpił  do Konstantynowskiej Wojskowej  Szkoły w Kijowie.

Mikołaj z rodzicami[1] w czasie I wojny światowej znalazł się w trudnej sytuacji na niebezpiecznym terenie walk.  W początkach maja 1915 roku w Galicji ruszyła ofensywa wojsk austriacko – niemieckich, która doprowadziła do przerwania frontu rosyjskiego w rejonie Gorlic. To spowodowało odwrót Rosjan z terytorium Królestwa Polskiego, połączonego z planem tak zwanej ewakuacji, której głównym celem było zostawienie nieprzyjacielowi pustej ziemi (wypędzenie ludności w głąb Rosji oraz niszczenie wszystkiego, czego nie dało się wywieźć). W 1915 roku Lubelszczyzna straciła 1/4 ludności, w tym również rodzinę Strażyców: Mieczysława, Leokadię i ich młodszego syna Mikołaja.

Michał pierwsze rany odniósł na początku 1915 roku. Mimo to brał udział w walkach odwrotowych z Niemcami. W lutym 1915 roku dostał awans na stopień porucznika. 8 marca 1915 roku, pod wsią Kalisko koło Ostrołęki został ciężko ranny w klatkę piersiową, po czym nieprzytomnego zabrano go do niewoli niemieckiej. Przebywał w obozie w Stralzundzie, a  później w Gutersich.

Kamil Tadeusz  pierwsze  rany  odniósł  w  1916  roku.  Od  października 1917  roku  do  marca  1918  przebywał  w  szpitalu  w  Kijowie.  Po  zajęciu  Kijowa  przez Niemców w  czerwcu  1918,  wyjechał  do  Radomia.

Marian w latach  1915 – 1917 przebywał  na  froncie  jako  dowódca  kompanii  piechoty  i  CKM.  W  roku  1915 został  ranny i  przebywał  przez  pewien  czas  w  szpitalu.

W czasie I wojny światowej Polaków wcielano do wojsk zaborców. Zmuszeni byli walczyć przeciw sobie. Walczyli w armii rosyjskiej, niemieckiej czy austro-węgierskiej, na własnej ziemi i w ciągu czterech lat zabijali się wzajemnie, aby zdobyć niepodległość dla Polski. W roku 1920 prawie wszyscy dowódcy Wojska Polskiego byli oficerami i podoficerami z dawnej armii państw zaborczych. W czasach zaborów wstąpili ochotniczo do armii rosyjskiej, austriackiej i pruskiej, tam ukończyli szkoły wojskowe, zdobyli dobre wykształcenie i wojskowe umiejętności, które okazały się później niezbędne do pokonania bolszewików.

Bohaterowie tego postu: Michał, Kamil Tadeusz i Marian Strażycowie, swoje umiejętności wojskowe zdobyli w armii rosyjskiej, z którą w końcu pożegnali się i w stopniach porucznika – wstąpili do Legionów Polskich. Tam w krótkim czasie przeszkolili rzesze ochotniczej polskiej młodzieży w podstawach żołnierskiego rzemiosła i następnie w polu bitwy brali czynny udział w wojnie polsko – bolszewickiej, a kilkanaście lat później w wojnie obronnej 1939 roku.

Wojsko Polskie

1 sierpnia 1916 roku, Michał został przeniesiony do polskiego oficerskiego obozu Ellewangen  skąd w  liczbie   68  oficerów   Polaków,  w  dniu  10 grudnia 1916  roku   wyjechał   do   Warszawy,  do  Komendy   Legionów. Tam został wcielony do 3 pułku Legionów.

W lipcu 1917 roku zażądano od legionistów złożenia przysięgi na wierność Niemcom. Część oficerów i dowództwo byłej Naczelnej Komendy Legionów odmówiło złożenia przysięgi. Zostali internowani i umieszczeni w obozach niemieckich. Michał został wywieziony do polskiego oficerskiego obozu w Helmsztedt, a następnie Neustadt. W Niemczech był przytrzymany do października 1918 roku. Od 1 listopada 1918 roku przebywał w Krakowie, gdzie pełnił funkcję oficera instrukcyjnego w Szkole Podoficerskiej oraz brał udział w wyszkoleniu rekrutów.

W tym czasie Kamil Tadeusz i Marian (również w stopniach porucznika), służyli w I Korpusie Polskim.  Dowódcą I Korpusy był generał Józef Dowbor – Muśnicki. Podkomendni generała, byli pierwszymi polskimi żołnierzami, którzy stanęli do walki z bolszewizmem i zwyciężyli. Na odległych Kresach zdołali wyzwolić pierwszy skrawek Polski. Na początku drugiej połowy 1918 roku, po rozwiązaniu I Korpusu, Kamil Tadeusz i Marian wyjechali do Warszawy, do Komendy  Legionów.

Kamil Tadeusz w Wojsku Polskim w stopniu porucznika, od 5 listopada 1918 roku. 13 listopada 1918 roku, z rozkazu generała dywizji Tadeusza Rozwadowskiego, otrzymał przydział do Wojskowej Szkoły Mierniczej w Warszawie (w październiku 1919 roku, nazwę szkoły zmieniono na Oficerską Szkołę Topografów).

Marian w Wojsku Polskim w stopniu porucznika, od 12 grudnia 1918 roku w Warszawie…

Narodowe Święto Niepodległości

Data 11 listopada jest szczególnie ważna dla Polaków. Tego dnia w 1918 roku, Polska odzyskała niepodległość po 123 latach zaborów. To również moment zakończenia walk o wolność oraz początek nowej ery w historii Polski. Narodowe Święto Niepodległości upamiętnia przekazanie przez Radę Regencyjną naczelnego dowództwa wojsk polskich Józefowi Piłsudskiemu. Święto zostało ustanowione przez Sejm RP w 1937 roku. Zniesiono je w 1945 roku i przez cały okres PRL nie było oficjalnie obchodzone. Święto przywrócono w roku 1989.

__________________________________________________________________

[1] Michał i Mikołaj Strażycowie – synowie Mieczysława i Leokadii z Lisowskich.

[2] Kamil Tadeusz i Marian Strażycowie – synowie Stefana Bronisława i Jadwigi z Dębowskich.

Zdjęcia

Michał, Kamil Tadeusz, Marian i Mikołaj Strażycowie – zdjęcia z archiwum domowego

Bibliografia

Wspomnienia Stanisława Strażyca i jego siostry Ireny Szanser

Michał Strażyc, Życiorys udokumentowany

Centralne Archiwum Wojskowe (CAW) – Teczki osobowe: Michał Strażyc, Kamil Tadeusz Strażyc, Marian Strażyc.

2024-11-20 7 komentarzy
16 FacebookTwitterPinterestThreadsBlueskyEmail
Genealogia

Michał Strażyc. Wspomnienia z owych lat

by Jolanta Strażyc 2024-10-20

Gdy dziś przypatruję się życiu dzieci i młodzieży, przypominają mi się dawne, jakże inne czasy sprzed lat pięćdziesięciu.

Szczególnie niezapomniane są lata 1904-5. Uczyłem się wtedy w Chełmie Lubelskim, w gimnazjum.  W budynku szkolnym, w którym dziś młodzież może się radośnie uczyć i wychowywać (…) myśmy musieli pić gorycz niewoli. Wprost wierzyć się nie chce, że takie same dzieci w 1905 r. brały udział w strajku szkolnym, kolportowały i rozklejały po mieście ulotki rewolucyjne.

W ówczesnej szkole znosić musieliśmy różne szykany. Przypominam sobie np. pracę domową z języka rosyjskiego na temat „Moja Ojczyzna”. Wtedy w prostocie ducha napisałem m.in., że moim rodzinnym miastem jest Krasnystaw, że mieszkańcami stałymi są Polacy i Żydzi, a Rosjanie – elementem napływowym jako urzędnicy i wojsko. Otrzymałem wtedy ocenę niedostateczną, chociaż błędów nie było, bo wypracowanie dałem przezornie poprzednio do poprawy starszemu koledze. Wtedy dostał mi się także surowy “wygowor”.

Dla naprowadzenia nas na „właściwą drogę” przybywał czasem do naszego gimnazjum sławny polakożerca – prawosławny biskup chełmski, Eulogiusz. Tłumaczył on nam, jak niewdzięczni są Polacy wobec cara, skoro się buntują, mówił, że Polacy nie rozumieją swego szczęścia i zaszczytu, jaki na nich spływa stąd, że są poddanymi cara.

Te „argumenty” musiały nas jeszcze więcej oburzać i gniewać. Coraz bardziej rosła nienawiść do wszystkiego, co carskie, tym bardziej, że zaczęły się pojawiać tajne broszury i książki, które budziły tęsknotę do wolności i sprawiedliwszego życia.

Nadeszła pamiętna zima 1904 – 1905 roku. Rosnące wśród dorosłych wrzenie polityczne znajdowało  u młodzieży żywy oddźwięk. Rozmowy na te tematy odbywały się zazwyczaj w odludnych miejscach. Jeżeli tak gremialnie wybieraliśmy się na ślizgawkę nad rzekę Ucherkę, to przede wszystkim z tą  myślą, że nikt nam nie będzie mógł przeszkodzić w naszych tajnych rozmowach. Tam zjawiał się skądś student lub jakiś robociarz, który dzielił się z nami wiadomościami, zagrzewającymi młode serca. (…)

Któregoś zimowego popołudnia tutaj, na lodzie zapadło postanowienie, że od jutra strajkujemy, a jak mówiono wtedy – “buntujemy się”. Rodzice o tym nie wiedzieli. Następnego dnia normalnie zabrało się książki i poszło do szkoły. A w szkole jak w ulu – zdenerwowanie. Książek nikt nie rozpakował, czekamy na znak…

Pierwsze ruszyły z piętra klasy starsze, a równocześnie łącznicy wpadli do klas – przygotowawczej, pierwszej, drugiej i trzeciej wołając: „ubierać się, wychodzić przed szkołę i ustawiać się klasami”. Ustawili się. Powychodzili również przerażeni nauczyciele i dyrektor Niewski. Dyrektor przemawia, aby wszyscy wrócili do klas. Wtedy wystąpił jego syn, uczeń, zdaje się klasy VI i odpowiedział ojcu: „do klas nie pójdziemy, bo idziemy z robotniczym pochodem” (rzeczywiście, w tym czasie uformował się na ulicach Chełma pochód).

Ojcowie i dzieci dwa obozy nie mogące znaleźć wspólnego języka. Nie było potem takich rozmów i ile pasków od rodzicielskich spodni w robocie, ileż sztubackich łez? Kto to zliczy?

Naprężenie zwiększyło się z chwilą, kiedy zastrajkowała i młodzież. Ulice przemierzały konne patrole kozackie lub piesze, składające się z policjantów i żołnierzy. Na niektórych ulicach stały posterunki. To wszystko nie przeszkadzało jednak młodzieży rozlepiać na murach ulotek. Stosowano przy tym taką taktykę: kilku kolegów rozpoczynało między sobą bójkę, a kiedy “gorodowoj” (policjant) zagapił się na nich, inny kolega wyjmował spod płaszcza przygotowaną już wcześniej ulotkę i przyklejał  ją  na  murze. Z  radością  widzieliśmy  potem,  jak  przechodnie  oglądając  się  czytali te  ulotki. Nieraz zdążyło ją przeczytać kilku czy kilkunastu ludzi, zanim „gorodowoj” zdołał się zorientować  i  zniszczyć. Oczywiście, wkrótce gdzieś w pobliżu zjawiały się na murach inne odezwy.

Rząd carski dla walki z ruchem rewolucyjnym zmobilizował również rosyjską „czarną sotnie”. Z tego czasu przypominam sobie pochód w Chełmie, w którym uczestniczyli popi w szatach liturgicznych przy dźwiękach orkiestry wojskowej w otoczeniu tłumu wrzeszczącego „Dołoj gramotnych” (precz z wykształconymi). Do tych pochodów usiłowano zapędzić także tych nielicznych uczniów szkoły rosyjskiej. Dziwne więc wrażenie robiły te okrzyki „Dołoj gramotnych” w obecności uczącej się młodzieży.

Im większy był ucisk, tym gwałtowniej narastał opór w społeczeństwie, a zwłaszcza wśród młodzieży.

W tej walce wyrastało i hartowało się młode pokolenie do przyszłych walk. Trudno dziś powiedzieć, ilu pozostało wiernych swym młodzieńczym ideałom. Jako dawny nauczyciel wiem, jak wielkie znaczenie wychowawcze mają przykłady z przeszłości, o której opowiedzieć by mogli pozostali jeszcze przy życiu weterani z tamtych czasów, gdyby ich zebrać w ich dawnych szkołach. A stare mury ożywiłaby pamięć o bohaterskim zrywie młodzieży z 1905 roku. Wtedy zebraliby swoje wspomnienia wesołe i smutne – dla pokoleń nowych, jak nas kiedyś ożywiał romantyzm walki o wolność i sprawiedliwość.

Michał Strażyc, Wrocław

Wspomnienia z owych lat. Głos Nauczycielski, 30 stycznia 1955 r.

Zdjęcie: Chełm 1870,  pocztówka

2024-10-20 7 komentarzy
2 FacebookTwitterPinterestThreadsBlueskyEmail
Genealogia

Wspomnienia Pani Zofii

by Jolanta Strażyc 2024-09-20

Dziś wracam myślami do zabużańskiej miejscowości Równo TU – do domu praprababci Adeli, do dwóch synów, co poszli w różne strony życia, i do wachlarza, który potrafił uciszyć niejednego urzędnika. To opowieść o czułej pamięci, jaką pani Zofia Stelmach z Chełma zachowała o mojej rodzinie.

Przez pryzmat wspomnień – prostych, wzruszających, nierzadko pełnych humoru – zaglądamy w codzienność, której nie znajdziemy w podręcznikach.

(…) Dziadek mój wspominał, że pani Adela miała wachlarz. A jak nim zatrzepotała, to nawet rosyjski urzędnik zapominał, po co przyszedł. Dobra pani z niej była. Ale miała z chłopakami, ho ho ho.

Starszy, Mieczysław, był mądry chłopak, ale jak to się mówi – nie na pole, tylko do papierów. W wieku 21 lat, gdy zbliżał się pobór do carskiego wojska, powiedział pani Adeli:

Matko, ja pójdę do pracy, do urzędu. Nie będę przecież z jakimiś Kałmukami po Syberii chodził.

I poszedł. Załatwił sobie posadę w akcyzie, urzędnikiem carskim został. Pani Adela mówiła: Wolałabym, żeby do ludzi, a nie do papierów. Ale z drugiej strony – wiedziała, że to mu uratowało skórę. Bo jak się nie miało pracy, to los się ciągnęło. I tu przechodzimy do drugiego.

Bronisław, to był domowy. Z tych, co do matki serce mają. Pomagał w gospodarstwie. Ale los to nie patrzy na serce, tylko ciągnie kogo popadnie. I pan Bronuś wyciągnął los. Do carskiego wojska poszedł. Na cztery lata, ale wrócił wcześniej (i mój dziadek Kostek poszedł wtedy razem z nim). Zabrali ich jesienią. Pani Adela płakała, ale powiedziała do pana Bronusia tylko jedno:

Ubierz się ciepło i nie daj się złamać.

Pan Bronisław wrócił po dwóch (a dziadek mój po czterech) latach, cały, ale inny był pan Bronuś. Mniej mówił, więcej patrzył. A jak raz usłyszał rosyjski na jarmarku, to odszedł, zanim zdążył kupić machorkę. Pan Mieczysław, potem pomagał panu Bronusiowi wrócić do siebie. Załatwił mu kawałek ziemi i kontakt z kim trzeba. Bo może i był urzędnikiem carskim, ale bratem był dobrym.

Jeden syn poszedł do ludzi, drugi został w domu, a matka, jak to matka, kochała obu jednakowo i piekła szarlotkę, kiedy wracali, żeby choć przez chwilę znowu byli chłopcami.

Synowie pisali do pani Adeli listy z dwóch światów. A te listy? O matko jedyna, one to były jak relikwie. Pani Adela chowała je pod poduszkę, a jak ktoś chciał tylko dotknąć, to mówiła: Tylko przez chusteczkę! Pan Mieczysław zawsze pisał jakby z urzędu, nawet do matki i zawsze podpis imieniem i nazwiskiem, jakby się bał, że mu list odbiją na rejestrze. A pan Bronisław to był dusza człowiek. Pisał, jak mówił: prosto z serca. I miał taki dobry charakter.

Ale wie Pani, co mnie wzrusza najbardziej? Że choć żyli w dwóch różnych światach – jeden za biurkiem, drugi w mundurze – to obaj zawsze myśleli o matce. I dlatego pani Adela co roku na święta piekła mazurki dla jednego i gotowała żurek dla drugiego, nawet jak byli daleko. A wachlarz kładła na stole, żeby porządek rodzinny był zachowany. (…)

Zdjęcie: Iwan Szuszkin,  Deszcz w dębowym lesie, olej płótno (1891 r.)

2024-09-20 6 komentarzy
8 FacebookTwitterPinterestThreadsBlueskyEmail
GenealogiaHistoria

Równo

by Jolanta Strażyc 2024-08-20

Równo (ukr. Рі́вне) położone jest w niedalekim sąsiedztwie rzeki Bug, około 10 km od przejścia granicznego w Dorohusku. Przez lata, niewiele tam się działo. Ominęła to miejsce „wielka historia”, nie wybudowano tam imponujących zabytków, a to co było, zostało zniszczone w 1943 roku przez ukraińskie bojówki z pod znaku UPA (Ukraińska Powstańcza Armia). Znalezienie polskich śladów na tym terenie jest trudne. Do odtworzenia historii miejscowości wykorzystałam wspomnienia mojego ojca Stanisława Strażyca, dokumenty sprowadzone z Państwowego Archiwum w Żytomierzu (DAŻO), dokumenty, listy, pamiętniki z archiwum domowego oraz książki autorstwa dra Leona Popka o parafii Ostrówki, do której należało Równo.

Z dokumentów spadkowych z 1805 – 1809 roku wynika, że majątek we wsi Równo w roku 1803 był wyceniony na sumę prawie 50 tys. i był częścią majątku spadkobierców Piotra Strażyca.

W 1809 roku właścicielem majątku w Równie został Antoni Strażyc – syn Piotra i Katarzyny z Metelskich. Z testamentów i dokumentów finansowych, które znajdują się w Archiwum Państwowym w Żytomierzu  można wywnioskować, że gospodarstwo pod zarządem Antoniego było prowadzone wzorowo. Antoni Strażyc był zapobiegliwym gospodarzem i majątek we wsi Równo doprowadził do kwitnącego stanu. Z testamentu jego syna Franciszka, wynika, że: Franciszek Antonowicz Strażyc przejął po Ojcu odnowione budynki mieszkalne i gospodarcze oraz gospodarstwo ziemskie w stanie doskonałym, przynoszące wysokie dochody…

Po śmierci Antoniego właścicielem majątku został jego młodszy syn Franciszek, a następnie syn Franciszka – Ignacy. W marcu 1857 roku, Ignacy Strażyc kupił od spadkobierców rodziny Olędzkich, 250 hektarowe gospodarstwo w Woli Ostrowieckiej.  W 1857 roku (czyli jeszcze przed uwłaszczeniem włościan) po dołączeniu Woli Ostrowickiej do Równa obszar posiadanej ziemi wynosił ponad 400 hektarów.

W Woli Ostrowickiej i w Równie urodziły się dzieci Ignacego: Stanisław i Zofia (zmarli jako dzieci), Mieczysław (1861), Malwina Józefa  (1862) i Stefan Bronisław – używał imienia Bronisław (1864) oraz syn Franciszka (z drugiego małżeństwa) – Józef (1864)

Franciszek Strażyc zgodnie z Testamentem z dniem 6 lipca 1868 roku, przekazał cały swój majątek rodzinny i niepodzielny synowi z pierwszego małżeństwa – Ignacemu. Synowi z drugiego małżeństwa – Józefowi, zapisał 500 rubli w srebrze, które to: syn Ignacy wręczy bratu Józefowi gdy już będzie pełnoletni oraz na jego utrzymanie (do tego czasu) co rocznie jedną czwartą zysku ze sprzedaży zboża.

Przez większość XIX wieku rubel był walutą srebrną. W latach siedemdziesiątych srebro szybko taniało i w latach osiemdziesiątych kiedy Józef stał się pełnoletni, miało już nie wielką wartość. Z tymi 500 rublami nie wiele by zdziałał. Zapewne wtedy Ignacy postanowił dać mu dom z zabudowaniami i 50 ha ziemi w Woli Ostrowickiej. Kiedy to nastąpiło? Na pewno po roku 1890. Według spisu Polska własność ziemska na Ukrainie 1890 roku jako ziemianie posiadający majątki ziemskie w Równie, Woli Ostrowieckiej i Ostrówkach wymienieni są: Ignacy Strażyc, Stefan Kuczyński i Kamila Bogatko.

Synowie Ignacego Strażyca chyba nie mieli zamiłowania do prowadzenia majątków ziemskich. Pod koniec 1883 roku Mieczysław zamieszkał w Chełmie. Trzy lata później również Bronisław opuścił Równo i przeniósł się na Lubelszczyznę. Tam podjęli pracę i założyli rodziny…

Ignacy cieszył się, że synowie dobrze prosperują po drugiej stronie Bugu. Dobrze też wiedział co to oznacza dla gospodarstwa, któremu on poświęcił niemal całe swoje dorosłe życie. Zmarł w 1906 roku pogodzony z myślą, że po jego śmierci majątek może przejść w obce ręce.

W 1907 roku, synowie Ignacego: Mieczysław i Bronisław zdecydowali się na sprzedaż odziedziczonego po ojcu majątku. Przyjeżdżali tu jeszcze na wakacje, korzystając z gościnności kuzynów Moszyńskich, Rudnickich, Bogatków. Mieczysław Strażyc spędził tu dwumiesięczny urlop w 1911 i w 1914 roku. Jego młodszy brat Bronisław, odwiedzał Równo znacznie częściej i dłużej. Ostatni zapis na ten temat pochodzi z roku 1922.

2024-08-20 13 komentarzy
11 FacebookTwitterPinterestThreadsBlueskyEmail
Genealogia

Drzewo genealogiczne

by Jolanta Strażyc 2024-07-20

Nazwa „drzewo genealogiczne” wywodzi się od biblijnego określenia potomków Jessego z Księgi Izajasza, częstego motywu w sztuce (drzewo Jessego):

I wyrośnie różdżka z pnia Jessego,

wypuści się odrośl z jego korzeni. (Iz 11,1).

Stworzenie prezentacji zebranych danych w postaci drzewa genealogicznego, jak również zakwalifikowanie jej pod określoną nazwę (drzewo, wykres, tablica itp.), należy do genealoga. Współcześnie najpopularniejszymi tablicami genealogicznymi są wykresy potomków w systemie d’Aboville’a oraz poziome tablice przodków.

Drzewo genealogiczne to graficzna reprezentacja historii rodziny, pokazująca powiązania między członkami rodziny na przestrzeni pokoleń. Zazwyczaj przyjmuje formę drzewa, w którym każda gałąź reprezentuje kolejne pokolenia, a poszczególne osoby są połączone za pomocą linii pokazujących ich relacje (np. rodzice, dzieci, rodzeństwo).

Jak zrobić drzewo genealogiczne?

Zbierz informacje – Zbierz jak najwięcej informacji o swojej rodzinie, zaczynając od siebie i swoich najbliższych, a następnie poszukaj danych o dalszych przodkach. Możesz rozmawiać z członkami rodziny, przeszukiwać stare dokumenty (np. akta urodzenia, śluby, zdjęcia) lub korzystać z zasobów internetowych.

Wybierz narzędzie do tworzenia – Drzewo genealogiczne możesz stworzyć ręcznie na kartce papieru, korzystając z gotowych szablonów dostępnych w Internecie, lub użyć programów komputerowych. Istnieją również strony internetowe i aplikacje, które pomagają w budowie drzewa, np. MyHeritage, Ancestry, czy FamilySearch.

Zaczynaj od siebie – W centrum drzewa genealogicznego umieść siebie, a następnie dodawaj swoich rodziców, dziadków, pradziadków i dalsze pokolenia. Pamiętaj, że gałęzie drzewa pokazują linię pokrewieństwa (np. ojciec–syn, matka–córka).

Używaj symboli i linii – Osoby na drzewie genealogicznym są zazwyczaj reprezentowane przez okręgi (dla kobiet) i prostokąty (dla mężczyzn), a linie łączące te symbole pokazują relacje (np. małżeństwo, rodzicielstwo).

Dodawaj szczegóły – Możesz dodać do drzewa daty urodzin, ślubów, zgonów, a także inne ważne informacje (np. miejsca zamieszkania, zawody).

Utrzymuj aktualność – Drzewo genealogiczne może być projektem, który ewoluuje, więc warto na bieżąco zbierać nowe informacje i aktualizować drzewo.

Tworzenie drzewa genealogicznego to nie tylko sposób na zrozumienie własnych korzeni, ale także świetna okazja do odkrywania rodzinnych historii i tradycji…

2024-07-20 5 komentarzy
18 FacebookTwitterPinterestThreadsBlueskyEmail

O mnie

O mnie

Jolanta Strażyc

Nazywam się Jolanta Strażyc. Mieszkam w Krakowie. Jestem miłośniczką zdrowego stylu życia, muzyki klasycznej, mody, podróży i fotografii. Przez kilka lat prowadziłam bloga "Moda i fotografia", na którym oprócz tematyki lifestylowej pisałam o modzie oraz przedstawiam autorskie stylizacje poświęcone dojrzałym kobietom i pokazywałam, że życie nie kończy się po 50-tce.

Ostatnie posty

  • Czerwone Wierchy – wrześniowe światło w Tatrach

    2025-09-20
  • Tajemnica

    2025-08-20
  • Lato w mieście

    2025-07-20
  • W sercu Tatr – czerwcowa wyprawa z przyjaciółmi

    2025-06-20
  • Kiedy wszystko wydaje się możliwe

    2025-05-20

Popularne posty

  • 1

    O mnie

    2022-12-19
  • 2

    Sesja biznesowa – jak ją przeprowadzić

    2023-06-20
  • 3

    Równo

    2024-08-20
  • 4

    Historia fotografii mody

    2023-04-10
  • 5

    Witaj emeryturo!

    2023-01-10
  • Facebook
  • Twitter
  • Instagram
  • Pinterest

@2019 - All Right Reserved. Designed and Developed by PenciDesign


Back To Top
jolantastrazyc.pl
  • Strona główna
  • Kontakt
  • Podróże
  • Fotografia
  • Wspomnienia
  • Warto przeczytać
  • Wydarzenia