Historia i życie zderzyły się pod moim oknem

by Jolanta Strażyc

W roku, gdy czołgi znów jeździły po polskich ulicach, ja trzymałam w ramionach niemowlę. Historia i życie zderzyły się pod moim oknem – a ja, uczyłam się, co znaczy być matką i dorosłą kobietą.

Grudzień 1980. Skończyłam właśnie 19 lat. Byłam młoda, pełna lęków, ale też nadziei. Świat wokół mnie był niespokojny – z telewizora dobiegały wieści o „Solidarności”, strajkach, porozumieniach. Wszyscy mówili, że coś się kończy, coś się zaczyna.

W domu panowała nadzieja, a w sercu – przeczucie. Czułam, że coś się we mnie zmienia, coś dojrzewa, coś, co już niedługo wywróci mój świat do góry nogami.

W pierwszych dniach stycznia 1981 roku rozpoczęłam swoją pierwszą pracę. 5 stycznia, poniedziałek – data, którą pamiętam do dziś. Już wtedy przeczuwałam, że mogę być w ciąży. To był instynkt – cichy, kobiecy głos, który mówił: „Czas na zmiany”.

Chciałam pracować, choćby chwilę, by zdobyć prawo do urlopu wychowawczego – to było wtedy ważne, zwłaszcza dla kogoś tak młodego jak ja. Dość szybko weszłam w prawdziwą dorosłość. Kończyłam jeszcze szkołę średnią, gdy zaszłam w ciążę. Taka nagła zmiana – z uczennicy w mamę – wcale mnie nie przerażała. Byłam świadoma swojej nowej roli i nie uciekałam od niej.

Życie w cieniu strajków

W kwietniu 1981 roku wzięliśmy ślub. W czasie, gdy kraj wrzał – ludzie strajkowali, robotnicy walczyli o godność – my, młodzi, zakochani, mówiliśmy sobie „tak” z nadzieją na wspólną przyszłość.

Na ulicach było coraz więcej milicji, a w domach – coraz mniej produktów żywieniowych… Ale w sercu była radość. Nie myśleliśmy o wielkiej polityce. Chcieliśmy być razem.

Ślub był skromny. Ludzie składali życzenia z odrobiną czułości i współczucia – jakby wiedzieli, że życie w tym kraju nie będzie dla nas łatwe. Ale człowiek, niezależnie od sytuacji, chce kochać i żyć normalnie.

Na początku października przyszła na świat nasza córka. W tej jednej chwili nie istniała żadna „Solidarność”, żadna partia, żadna władza. Istniało tylko dziecko – czysta, bezbronna istota, której trzeba było dać wszystko, co najlepsze. Macierzyństwo i prowadzenie domu dawało mi dużo radości. Nie chciałam być jedną z tych mam nieobecnych, niezaangażowanych. Skupiłam całą energię na moim dziecku. 

13 grudnia 1981 roku

Moja córka miała niespełna trzy miesiące, kiedy generał Jaruzelski ogłosił stan wojenny. Obudziłam się rano i poczułam, że coś jest inaczej. W telewizji – tylko on, w mundurze, z kamienną twarzą.

Ogłaszam, że dziś w nocy…”

Telefon nie działał. Na ulicach – czołgi. W telewizji tylko jeden program, w którym mówiono o „ratowaniu ojczyzny”. Nie wiedziałam, czy mąż wróci z pracy. Czy sklepy będą otwarte. Czy będzie mleko dla dziecka. Czy będzie jakieś jutro…

W Sylwestra odwiedzili nas sąsiedzi – znajomi z dzieciństwa, towarzysze podwórkowych zabaw. Odczepiliśmy fragment ogrodzenia i mimo godziny milicyjnej mogliśmy swobodnie poruszać się między domami 🙂 Chcieliśmy przywitać Nowy Rok – choćby małym toastem, skromnym jedzeniem i chwilą zapomnienia. W telewizji puścili Sami swoi – film swojski, znajomy, śmieszny… I śmialiśmy się, choć nie mogliśmy zadzwonić do nikogo, pojechać bez przepustki, ani protestować.

Rok 1981 był dla Polski rokiem nadziei i dramatu. Dla mnie – rokiem nowego życia, dosłownie.

Przez kolejne miesiące, Polska trwała w stanie wojennym – milcząca, przestraszona, sparaliżowana. A ja bez wielkich idei, bez polityki, miałam swoją własną wojnę – o sen, o spokój, o zdrowie psychiczne.

Mąż ciężko pracował, wspierał mnie jak mógł, ale wiadomo – większość obowiązków spadała na matkę. Nasza córka była wątła, chorowita, nie nadawała się do żłobka czy przedszkola. Nie było Internetu, grup wsparcia, blogów. W takiej sytuacji nie miałam szans, by wrócić do pracy. Na szczęście los pozwolił mi kontynuować fotografię i odkrywać nowe pasje…

Dziecko, które nie dawało spać

Pierwsze siedem miesięcy macierzyństwa to była walka. Moja córka płakała niemal bez przerwy. Dni, noce, poranki, wieczory – jakby chciała krzykiem zareagować na świat, który przywitał ją zimnymi ulicami i czołgami na skrzyżowaniach.

Nie miałam zbyt wiele wsparcia. Ludzie się bali. Rodzina była zajęta swoimi sprawami. Znajomi – kochani, ale przecież każdy miał własne problemy. 

Latem 1982 roku, po miesiącach bezsennych nocy i życia na granicy wyczerpania, postanowiłam wyjechać choć na chwilę – odpocząć, złapać oddech. Pojechałam z koleżanką do cioci mojego męża – do Elbląga i nad Zalew Wiślany. Córkę zostawiłam pod opieką męża, babci i dwóch koleżanek. Jedna osoba nie dałaby rady – trzeba było się zmieniać.

W Elblągu, było więcej patroli, więcej ZOMO, więcej napięcia. Odpoczynek okazał się względny. Ale spokojny. Tego właśnie najbardziej mi brakowało.

Właśnie wtedy, gdy mnie nie było, koleżanki postanowiły wdrożyć plan „szkoleniowy”, jak same to nazwały. Ustaliły rytuał: kąpiel, kolacja, łóżko. I koniec. Zamykały drzwi, a córka – jak można się było spodziewać – w płacz.
Pierwszego dnia – pełna godzina.
Drugiego – pół godziny.
Trzeciego – dziesięć minut.
Czwartego dnia – cisza. I tak już zostało.

To był przełom. Dla niej – i dla mnie.

Gdy wróciłam i usłyszałam, że córka zasypia sama – byłam szczęśliwa. Po siedmiu miesiącach nieustannego płaczu, noszenia, czuwania – to było jak wybawienie. Może i serce matki gdzieś tam na moment się ścisnęło, że to „szkolenie” odbyło się beze mnie, ale rozsądek mówił jasno: nareszcie odpoczniemy. I rzeczywiście – od tej pory noce były spokojniejsze. Dziecko spało. A ja uczyłam się na nowo, co to znaczy cisza w domu.

Życie w stanie wojennym – i po nim

Stan wojenny oficjalnie zakończono 22 lipca 1983 roku. Wcześniej, w 1982 – „zawieszono” go, ale realnie nic się nie zmieniło. Nadal można było zostać internowanym, przesłuchanym, wyrzuconym z pracy. Nadal mówiliśmy szeptem. Nadal znikali ci, których znaliśmy tylko z nazwiska.

Matki tamtych czasów musiały być twarde. Nie tylko dlatego, że dzieci płakały. Ale dlatego, że wszystko inne też „płakało”: system, służba zdrowia, dostęp do podstawowych rzeczy. A mimo to próbowałyśmy żyć normalnie. Dbałyśmy o wygląd, wychodziłyśmy do restauracji, do kina, do znajomych – czasem z dzieckiem, czasem udało się je zostawić z kimś, kto zgodził się pomóc choć na chwilę.

Mimo wszystko – życie toczyło się dalej. Dzieci rosły, rodziny trwały. W mieszkaniach pachniało obiadem. Święta obchodzono zgodnie z tradycją. Urodziny – z tortem i bliskimi przy stole.

To właśnie wtedy (my, matki lat 80.) nauczyłyśmy się doceniać rzeczy proste.
Kubek ciepłej herbaty.
Płomień świeczki podczas przerwy w dostawie prądu.
Uśmiech dziecka, które – choć na chwilę – przestaje płakać.
Jedna spokojna noc.
Zwykły dzień bez złych wiadomości.

Do końca lat 80. – kiedy świat się zmieniał

Lata mijały. Władza zmieniała się, ale powoli. Cenzura nie znikała, ale ludzie mówili coraz więcej. Ktoś przyniósł książkę z drugiego obiegu. Ktoś wspomniał o podziemnej mszy za Ojczyznę…

Pod koniec dekady coś zaczęło się zmieniać naprawdę.
Lech Wałęsa znów był w telewizji.
Ludzie wychodzili na ulice – nie ze strachu, ale z nadzieją.

W 1989 roku poczułam, że skończyła się nie tylko peerelowska epoka, ale i mój osobisty stan wewnętrznego zamrożenia. Bo kiedy upadał system, moja córka miała już 8 lat, chodziła do szkoły, bardzo dobrze się uczyła. Była już na tyle duża, że mogłam z nią podróżować po Polsce.

Córka miała w sobie ten sam głód poznawania co ja. Podróże pokochała od pierwszego wyjazdu. Była świetnym piechurem – chodziła po górach, wspinała się z uporem i radością. Umiała docenić piękno zabytków, z zachwytem zwiedzała pałace, zamki, kościoły i muzea. Lubiła kino i teatr, chłonęła muzykę na koncertach.

Była moim dowodem na to, że nawet w najciemniejszych czasach może wyrosnąć coś pięknego. Że mimo strachu, pustych półek i czołgów pod oknem – można wychować dziecko, które patrzy na świat z ciekawością i wrażliwością.

Fotografia – moja droga wśród cieni

Z czasem ludzie zaczęli coraz częściej dostrzegać moje zdjęcia. Najpierw znajomi, potem dalsi znajomi, aż w końcu zupełnie obce osoby zaczęły pytać, czy mogłabym sfotografować ich dzieci, ślub, chrzciny, jakąś uroczystość.

Aparat i ciemnię fotograficzną dostałam od taty, gdy miałam 14 lat. O tym napisałam w poprzednim poście TU

Już w szkole średniej robiłam zdjęcia koleżankom – trochę na zarobek, trochę dla siebie, dla rodziny. Ale dopiero teraz ta pasja zaczęła nabierać realnych kształtów. I znaczenia.

Coraz częściej ktoś coś u mnie zamawiał, ktoś inny polecał mnie dalej. Rodzina powtarzała z przekonaniem:

Działaj! To twoja szansa.

Dziecko było już na tyle odchowane, że mogłam w końcu zrobić coś dla siebie – zapisałam się na profesjonalne szkolenie. Uporządkowałam to, co już umiałam z praktyki, i uzupełniłam wiedzę teoretyczną. I tak, trochę niepostrzeżenie, ta „zabawa w fotografa” zaczęła wypełniać mi coraz więcej dnia.

Zaczęłam dorabiać jako freelancer – słowo wtedy jeszcze nieużywane, ale dokładnie oddające sytuację.

Dziś wspominam tamte lata z mieszanką złości i czułości. Było trudno. Ale w czasach, kiedy wszystko się waliło, my – matki, ojcowie, sąsiedzi, przyjaciele – trzymaliśmy się razem. Zawsze.

Bo choć nie mieliśmy wiele, mieliśmy siebie.

You may also like

9 komentarzy

Magdalena 2025-02-20 - 22:14

To opowiadanie jest naprawdę piękne – pokazuje, jak w trudnych czasach można odnaleźć siebie, rozwijać pasję i zbudować coś trwałego. Czytając ten tekst miałam łzy w oczach. Niby historia jednej kobiety, ale tak naprawdę – całego pokolenia. Pozdrawiam serdecznie.

Reply
Szeliga 2025-02-21 - 18:45

Znam te emocje… Macierzyństwo w czasach stanu wojennego to temat, o którym powinno się mówić głośno. Dziś, z perspektywy… Minęło wiele lat. Tamten czas został już częściowo przysypany codziennością, rocznicami, polityką, debatami. Ale we mnie również pozostał bardzo wyraźny ślad. Dzięki za przypomnienie 🙂

Reply
Marzena 2025-02-21 - 21:10

Pamiętam 🙂 Sklepy świeciły pustkami. Projektowałam i szyłam sobie ubrania sama, przerabiałam, dziergałam na drutach. Wiele kobiet tak wtedy robiło – nie z pasji, a z konieczności, która z czasem przeradzała się w twórczość. Piękne wspomnienia, tego niezbyt fajnego epizodu w naszej wspólnej babskiej historii. Dziękuję 🙂

Reply
Anna W. 2025-02-22 - 10:21

Wzruszająca, piękna opowieść. Tyle czułości, odwagi i siły w jednym wpisie. Chciałabym, żeby każda młoda mama przeczytała to i poczuła, że nie jest sama. To prawda, że wtedy my, matki nauczyłyśmy się doceniać rzeczy proste i życie rodzinno-sąsiedzkie kwitło. Trzymaliśmy się razem i choć nie mieliśmy wiele, mieliśmy siebie 🙂 Pięknie napisane! Pozdrawiam serdecznie 🙂

Reply
Oliwka 2025-02-22 - 18:20

Czasy nieciekawe, ale wspomnienia pięknie napisane. Niesamowite, jak historia osobista może tak pięknie spleść się z historią kraju. Czołgi, Solidarność, brak mleka – i jednocześnie pierwszy ślub, pierwszy toast, pierwsze kroki dziecka. Prawdziwe życie. Pozdrawiam cieplutko 🙂

Reply
Krystyna 2025-02-22 - 19:16

Ten wpis to nie tylko historia – to terapia. Dla mnie, dla wielu mam, które czują się czasem zagubione. Tak bardzo potrzebujemy takich wspomnień – nie tylko po to, by pamiętać, ale żeby uczyć się od siebie nawzajem. Dziękuję Ci za szczerość i siłę 🙂

Reply
Marta Stach. 2025-02-22 - 21:10

Twoja historia daje nadzieję. Dla wszystkich kobiet, które mierzą się z trudnościami – to dowód, że można przez to przejść i nie stracić siebie. Podziwiam Twoją siłę i determinację. Niby zwykła opowieść o życiu, a zostaje w głowie na długo. Czytając fragment o płaczu córki, miałam wrażenie, że to o moim dziecku. Niesamowite, jak wiele nas łączy. Czekam na kolejne wpisy!

Reply
Monika 2025-02-23 - 19:19

To pokazuje, że nawet w najciemniejszych czasach można żyć z godnością, miłością i nadzieją. Z jednej strony codzienność, z drugiej – dramatyczne tło historyczne. Taki wpis powinien znaleźć się w podręcznikach. Dziękuję za szczerą i odważną relację.

Reply
Beata 2025-03-12 - 22:00

Pamiętam kolejki za mięsem, książeczki mieszkaniowe i zapach PRL-u. Byłam wtedy młodą dziewczyną, dziś jestem matką i kobietą, która nie boi się mówić o swoich przeżyciach. Twoje słowa przypomniały mi, jak ważne jest dzielenie się historiami – nie tylko tymi z wielkiej polityki, ale i tymi domowymi, codziennymi. Bo to właśnie one budują prawdziwy obraz naszych czasów. Pozdrawiam serdecznie 🙂

Reply

Skomentuj Szeliga Cancel Reply