Jesienne światło, zapach suszonych liści i paleta barw, które wręcz domagały się zamknięcia w formie – tak powstawały nasze projekty biżuterii na sezon jesienno-zimowy 2009/10. Kolory? Nasycone jak wspomnienia: purpurowe wino, mech, espresso, chili. Projektowałam z myślą o kobiecie, która chce nosić kawałek jesieni przy sobie – nie smutnej, ale barwnej i nastrojowej.
Majka, z niesamowitym wyczuciem rękodzieła, przekładała moje szkice na rzeczywistość – jej palce znały te kolory lepiej niż niejeden pędzel. Potem brałam do rąk aparat – światło naturalne, tekstura skóry, cień liścia na dłoni modelki – i powstawały zdjęcia, które nie tyle dokumentowały, co oddychały tą samą energią co biżuteria.
Nasze prace trafiały do sklepu internetowego Majki, ale nie były to „produkty”. To były małe opowieści. Każda para kolczyków, każda bransoletka miała swój tytuł, często cytat, czasem dedykację.
To była kolekcja, którą nosiło się jak wspomnienie – ciepłe, kolorowe i osobiste.
Kolory, które grzeją duszę
W sezonie jesień – zima 2009/10 czuło się coś wyjątkowego. Kolory przychodziły same — purpurowe wino, kaszmirowa róża, zielony mech, brąz espresso… Jakby ktoś celowo stworzył paletę właśnie dla nas.
To był jeden z tych okresów, kiedy wszystko się układało. Ja projektowałam – siadałam z notatnikiem, filiżanką herbaty i głową pełną barw. Kolory zamieniały się w kształty. Każdy miał swój zapach, nastrój, dźwięk. Mech był miękki i cichy. Espresso miało rytm. Chili rozbrzmiewało jak śmiech w środku zimy.
Majka – od razu czuła, co chcę przekazać. Siadała w swojej pracowni i z materiałów, które czasem wyglądały jak nic, wyczarowywała coś z duszą. Kamienie, szkło, metal, sznurki – wszystko w jej rękach ożywało. Biżuteria, którą tworzyła, była dokładnie taka, jakiej chciałam – najpiękniejsza.
Gdy gotowe projekty leżały już na lnianym tle albo na kawałku drewna, wtedy wchodziłam ja z aparatem. Światło szeptało obrazy, których sama nie potrafiłam wypowiedzieć. Uchwycić cień na skórze, błysk szkła w porannym słońcu, albo jak cień liścia pada na bransoletkę – to był mój świat. Zdjęcia nie były czystą dokumentacją, były opowieścią. Zawsze chciałam, żeby kobieta patrząc na nie, czuła: to jest dla mnie.
Potem Majka wrzucała te cuda do swojego sklepu internetowego. Opisywałyśmy je wspólnie – każda rzecz miała swoją nazwę, często osobistą. Czasem pojawiały się tam nasze cytaty, drobne historie, jakby biżuteria miała swój mały pamiętnik.
To była kolekcja stworzona z ciepła, kolorów i przyjaźni. W sam raz na zimę.
Dni z mchem i chili w tle
Pamiętam jedno z tych październikowych popołudni, kiedy siedziałyśmy u Majki w pracowni, popijając kawę z kardamonem. Na stole – rozsypane kamienie, sznurki, karteczki z nazwami kolorów, szkice. W tle grał jazz, za oknem szarówka, a my – jak dwie czarownice z krainy artystycznej magii – zastanawiałyśmy się, czy cytrynowy kryształ lepiej gra z ametystem czy może z kawałkiem oksydowanej miedzi.
– A może zróbmy kolczyki, które wyglądają jak pierwszy łyk czerwonego wina po spacerze? – rzuciłam.
Majka tylko się uśmiechnęła, po czym wyciągnęła z pudełka coś, co wyglądało jak dokładnie ten moment. Jakby wiedziała, zanim jeszcze powiedziałam.
To była nasza wspólna magia. Nie trzeba było wielkich słów. Kolory, faktury i emocje mówiły za nas.
Później zrobiłam zdjęcia – nie na białym tle, jak „trzeba”, tylko na mchu, na porowatej desce, na skórze dłoni z pierścionkiem, który miał w sobie kroplę lasu i ciepło herbaty. Zdjęcia pachniały tą jesienią. I nasze klientki to czuły – pisały do nas wiadomości, że kolory naszyjników są dokładnie „jak ich jesień”. Że to nie ozdoba, tylko nastrój.
Naszyjnik, który pachniał zimą
Był taki jeden projekt, do którego wracam w pamięci wyjątkowo często. Naszyjnik z ametystów i lawendowego szkła, w odcieniach zimnej mgły i miękkiej chmurki. Zawieszka przypominała zaszroniony liść – Majka wymyśliła ją z przypadkowo znalezionego kawałka metalowej blaszki, którą ozdobiła delikatnym motywem roślinnym. Wyglądała jak coś znalezionego na dnie starej szkatułki w domu babci.
Kiedy go zobaczyłam, wiedziałam, że nie mogę go sfotografować „na sucho”. Zabrałam go do ogrodu, tuż po pierwszym przymrozku. Na trawie były srebrne kryształki lodu, światło miało ten idealny chłodny ton. Położyłam naszyjnik na starym drewnianym stołku i czekałam na słońce. W końcu wyszło – i odbiło się w ametystach tak, jakby w środku były krople deszczu.
To jedno ze zdjęć, z których byłam naprawdę dumna. Nie tylko dlatego, że było ładne. Ale dlatego, że czuło się zimę. Zimę z jej spokojem, z ciszą, z oddechem mroźnego poranka.
A potem… ten naszyjnik kupiła klientka z Norwegii. Napisała, że przypomina jej światło o 10 rano, kiedy wychodzi z domu i słońce odbija się w śniegu. I że będzie go nosić zawsze, gdy będzie jej brakować światła.
Kolczyki z dźwiękiem śniegu
Nie planowałyśmy ich. To miał być dzień przerwy. Pogoda – klasyczna listopadowa: ciemno, zimno, wilgotno. Majka zaparzyła herbatę z imbirem i cytryną, ja przyniosłam aparat, ale bez większego zapału. Myślałyśmy, że po prostu posiedzimy, pogadamy, może coś posortujemy.
I wtedy zobaczyłam je. Leżały wśród innych półproduktów – dwa nieregularne kamienie, trochę przezroczyste, jakby ktoś zamknął w nich kawałek mrozu. Obok cienkie, srebrzyste druciki, maleńkie koraliki w kolorze przybrudzonej bieli. I coś w tym zestawieniu zagrało. Coś bardzo cichego, ale nie do przeoczenia.
– A co, jeśli zrobiłybyśmy kolczyki, które brzmią jak pierwszy śnieg? – zapytałam półżartem.
Majka się uśmiechnęła i po chwili zaczęła je składać. Jej palce poruszały się szybko, sprawnie, zupełnie jakby już wcześniej je zrobiła – tylko czekały na ten dzień.
Efekt był niezwykły. Kolczyki wyglądały jak zrobione z ciszy. Białoszare, lekkie, z błyskiem srebra, który przypominał iskrzenie śniegu pod lampą. Kiedy się nimi poruszyło, wydawały niemal niesłyszalny dźwięk – jak szelest płatków na kurtce.
Zrobiłam im zdjęcia na tle szronu na parapecie. Ujęcia były proste, ale miały w sobie spokój, który trudno uchwycić. Nazwałyśmy je Pierwszy Śnieg. Rozeszły się w ciągu dwóch dni.
Później dostałyśmy wiadomość od dziewczyny, która je kupiła – że nosi je do ciepłego swetra i wraca w myślach do spacerów z dzieciństwa.
Biżuteria, światło i kot na stole
Była taka sesja, której nigdy nie zapomnę. Mimo że światło było idealne, biżuteria gotowa, a ja miałam w głowie całą koncepcję – wszystko poszło zupełnie… po kociemu.
Miałam kota. Czarny jak smoła, z bursztynowymi oczami. Nazywał się Bolek. W zasadzie był częścią naszego zespołu. Oceniał kolory z wyższością, siadał na materiałach do zdjęć i uwielbiał spać w pudełkach z koralikami. Miał też szczególny dar: pojawiał się zawsze, gdy nie był potrzebny.
Tamtego dnia rozłożyłam tło – lniany materiał w kolorze przygaszonego złota, do tego fragment kory drewna. Na nim kolczyki: Chili i Kawa – ciepłe czerwienie, brąz, kropla bursztynu. Idealne światło, idealna kompozycja. Ujęcie, które miałam już prawie w kadrze…
…i wtedy Bolek wszedł na stół. Wolno. Z dumą. I położył się dokładnie na środku tła. Na kolczykach.
Nie zareagowałam od razu. Było coś pięknego w tym, jak wyglądał – czarna sierść, bursztynowe oczy, biżuteria przy łapie. Wzięłam aparat i zrobiłam zdjęcie. Potem drugie. A potem jeszcze piętnaście.
I wiesz co? Jedno z tych ujęć trafiło do sklepu Majki. Z kotem w tle. Kolczyki Chili i Kawa miały swój własny entourage. Były najbardziej rozchwytywanym modelem z całej kolekcji.
Klientki pisały: Czy ten kot będzie w zestawie? albo Czy mogę zamówić wersję z sierścią? Majka zaczęła żartować, że Bolek powinien mieć prowizję.
Od tamtej pory Bolek był już oficjalnym konsultantem artystycznym. I tylko czasem pozwalał nam pracować bez siebie.
7 komentarzy
Wspaniałe wspomnienia – pachną liśćmi, herbatą i światem utkanym z kolorów, które się nosi, a nie tylko ogląda. Czytając, poczułam, jakbym znowu siedziała z kubkiem herbaty przy oknie w październikowe popołudnie. Dziękuję, że przypomniałaś mi, jak piękna potrafi być jesień… nawet zamknięta w kolczykach. Pozdrawiam serdecznie.
Zamykacie światło, zapach i wspomnienia w kamieniach – to nie jest tylko rękodzieło, to mała alchemia. Twoje słowa mają w sobie ten sam czar, co biżuteria – ciepły i osobisty. Czuć, że to nie tylko produkty, ale emocje zamknięte w formie. 🙂
Chciałabym kiedyś usiąść z Wami przy tej herbacie z kardamonem i posłuchać, jak rozmawiacie o kolorach. To musi być jak słuchanie dwóch czarodziejek…
To nie jest tylko wspomnienie kolekcji. To opowieść o przyjaźni, o tworzeniu w rytmie pór roku i o uważności. Pięknie napisane.
Stworzyłyście nie tylko biżuterię, ale i przestrzeń – dla emocji, wspomnień i piękna. Chcę więcej takich historii! Pozdrawiam serdecznie 🙂
Jakie to musiało być wspaniałe uczucie otworzyć paczkę z Waszego sklepu… Już sobie wyobrażam. Jakby ktoś zapakował kawałek mojej własnej jesieni. Czuję ten zapach. Naprawdę. 🙂
Ten fragment o kolczykach z dźwiękiem śniegu… coś tak subtelnego, że aż wzruszające. Właśnie tego szukam w biżuterii – nastroju. Pięknie napisane. Pozdrawiam cieplutko 🙂